Po takiej reklamie, każda z wersji wyprawy zawierała tą trasę jako obowiązek. Budziła u mnie dużą ekscytację i zarazem lęk, bo jeszcze nigdy nie wjeżdżałem rowerem na ponad 1.000m.n.p.m a tutaj czekało pokonanie 2 tysięcy i to od podnóża, gdzie wysokość nie przekraczała 300m. Jak mówi Wikipedia, "Szosa Transfogaraska została zbudowana w latach 1970–1974 za czasów Nicolae Ceauşescu. Początkowo miała znaczenie militarne. Podczas jej budowy wykorzystano miliardowe sumy pieniędzy i 6 milionów kilogramów dynamitu. 40 budujących ją żołnierzy straciło życie" Obecnie jej znaczenie jest tylko turystyczne i dostępna jest tylko w sezonie letnim, ze względu na zalegający śnieg. My zaplanowaliśmy jej pokonanie na początek czerwca, co jak się okazało było terminem z lekką dozą niepewności.
W poprzednim wpisie opisywałem historię pewnego skrótu, przez który straciliśmy "pół dnia". Dodatkowo rano, po spędzeniu noclegu w pubie, postanowiłem wymienić oponę, co okazało się misją trudniejszą niż przewidywałem. Nikt w mieście nie znał sklepu rowerowego, więc z pomocą przyszło lokalne targowisko, gdzie nabyłem oponę bardzo wątpliwej jakości - podobno polskiej produkcji ;) Tak więc Medias opuściliśmy dopiero około godz. 11 i wyruszyliśmy dalej w stronę przygody. Tak jak przypuszczaliśmy trasa w większości nie była asfaltowa, jednak droga była przejezdna i przyjemna. Na horyzoncie widzieliśmy już czekające nas wyzwanie. Problemem jednak była coraz późniejsza pora.
Do Cartisoary, u podnóży gór dotarliśmy około 15.30. Przyznam, że byłem przeciwnikiem zaczynania tej trasy tak późno, z racji na konieczność wysokogórskiego noclegu, gdzie widać było zaśnieżone szczyty. Wiele słyszało się też o karpackich wilkach i niedźwiedziach. Optowałem za poczekaniem, nabraniem sił i wystartowaniu nazajutrz wczesnym rankiem. Dudek jednak chciał jechać na żywioł i (na szczęście) uległem.
Trasa zaczęła się niewinnie. W otoczeniu gęstego lasu, pokonywaliśmy kolejne zakręty w tempie, które było zaskoczeniem dla nas obu. Droga miała stałe nachylenie około 5-6% i bardzo liczne zakręty, które ułatwiały motywację. Nie czuć było jeszcze na początku potęgi gór.
Na poziomie około 1100m stał hotel, przy nim targowisko z pamiątkami - ot taki standard. Od tego punktu stały tablice informujące, że niestety droga dalej jest... zamknięta. Oczywiście duża konsternacja. Widzimy zjeżdżających motocyklistów, którzy mijali nas godzinkę temu. Potwierdzają niestety informację o zamknięciu drogi - zasiewają jednak dużą dawkę nadziei - mówią: jest śnieg, ale rowerem przejedziecie!
Z tego miejsca widać było już cały najpiękniejszy odcinek trasy i szczyt. Zdawaliśmy sobie jednak sprawę, że warunki mogą być ekstremalne, stąd ja wyjątkowo zachowawczy tego dnia, namawiałem współtowarzysza aby tutaj się rozbić lub noc spędzić w hotelu. Zwłaszcza, że nie był przesadnie drogi - chcieli około 100zł za dwójkę w 2 gwiazdkach. Dudek jednak był nieugięty, wyrywał się do drogi i namówił mnie do ruszenia w trasę. Mniej więcej w połowie widać było przyczepę kempingową - tam postanowiliśmy dojechać i się rozbić.
A więc ruszyliśmy dalej. Wysiłek fizyczny przy takich widokach, jeszcze nigdy nie był tak przyjemny. Dodatkowo połączony z lekką niepewnością czy damy radę pokonać śnieg i jednak też z lekką grozą i szacunkiem do gór. Idzie jednak znowu wyjątkowo sprawnie i jeszcze przed zmrokiem meldujemy się przy caravanie.
W aucie odpoczywała para emerytów francuskich, którzy wybierają sobie różne miejsca w Europie i tam spędzają parę dni racząc się francuskim serem i winem ;). Szczerze, to chciałbym, żebym mógł sobie na takie coś pozwolić na swojej emeryturze. Dodatkowo był też młodszy ornitolog, który przyjechał robić zdjęcia jakiemuś bardzo rzadko spotykanemu ptactwu, ale... wkręcił się bardzo w niedźwiedzie ;) Podobno zrobił zdjęcia małego niedźwiadka dosłownie chwilę przed naszym przybyciem, możliwe nawet, że to my go spłoszyliśmy. Tak czy owak, zawiało lekką grozą, więc cieszyliśmy się, że w nocy będą koło nas jacyś ludzie. Rozbiliśmy namiot obok nich, przy pięknym rwącym potoku z zimną górską wodą, w której Dudek zdołał się wykąpać (szacuneczek!). Francuzi okazali się niezwykle gościnni. Zaprosili na kolację, dość suto zaprawianą winkiem. Po takiej wspinaczce wino szybko zadziałało i można było się kłaść spać bez większego lęku. Zachowaliśmy jednak trochę środków bezpieczeństwa. Większość rzeczy, w tym jedzenie, zostawiliśmy parenaście metrów od namiotu, by nie kusić losu. Bardzo wczesnym rankiem słyszałem nieśmiałe kroki koło namiotu, jednak nie byłem ich do końca pewien czy to sen, czy rzeczywistość. Było bardzo wcześnie rano, ale już zbliżała się pora budzika. Kilka chwil po wspomnianych szmerach postanowiłem jednak sprawdzić sytuację na zewnątrz. Niebezpieczeństwa nie było, ale... na zewnątrz był już francuski ornitolog, który energicznym gestem wołał nas do siebie. Okazało się, że właśnie kilkanaście minut wcześniej zrobił zdjęcia niedźwiedzicy z małymi misiami obok naszego namiotu! Już pal licho tą miłą kolację, ale tego, że mimo obietnicy tego zdjęcia nie dostaliśmy, to Francuzom nie darujemy. Mówi się trudno.
Przynajmniej udało się rano sprawnie wyruszyć w dalszą część przełęczy, tą najbardziej znaną.
Tutaj podjazd zyskał na intensywności. Wspinaczka była mozolna, a po bokach drogi leżały śnieżne zaspy. Widoki - poezja, tutaj wystarczą foty zamiast tekstu.
Aż w końcu szczyt! 2050m.n.p.m. bez nadludzkiego wysiłku. Udało się. Na szczycie śniegu około metra a tunel... zamknięty! Pierwsze myśli katastroficzne - trzeba będzie zjeżdżać i potem znów podjechać inną przełęcz, stracimy 2 dni i mnóstwo energii - nogi mi się ugięły.
Dudek myślał nawet, żeby w tym śniegu przeprawić się przez szczyty na drugą stronę. Na szczęście jednak tunel można było przekroczyć pieszo/rowerem, gdyż były drzwiczki, uff! W Tunelu w środku ogromne muldy, prowadziło się rowery dość trudno Potem został już tylko zjazd, choć nie tak niesamowity jak od strony północnej. Z racji ładnej prędkości oczywiście zdjęć nie robiliśmy ;)
Znajomy z żoną serdecznie pozdrawiają :) Fajnie się czyta więc dawaj dalej. Aha i spóźnione życzenia urodzinowe, żeby Ci nigdy nie brakło materiału na bloga :) Do zobaczenia
OdpowiedzUsuń